cztery landrynki. Potem nie miała grosza, więc się założyła i przegrała — to już były dwa grosze. Wtedy Józia kazała jej przynieść serwis Mani za te dwa grosze, ale Pchełka nie chciała. Potem Wicuś powiedział, że się poskarży mamie, więc musiała mu kupić karmelek, żeby nic nie mówił, i pożyczyła od dziewczynki w ochronie; tego karmelka nawet nie skosztowała. Władek pamięta to zielone szkiełko, co, jak przez nie patrzeć, wszystko było zielone? Więc szkiełko i pieczątkę z aniołem i maluśkiego kotka porcelanowego bez nogi — wszystko oddała — i więcej nic już nie ma.
Władek zupełnie zapomniał o podróżniku, którego mieli spalić czerwonoskórzy.
Gdyby zamiast myśleć, o Indjanach i tygrysach, więcej patrzał na Pchełkę, toby zauważył, że już dawno była ona smutna, że nie śmieje się i nie skacze, jak dawniej, że niechętnie chodzi do ochrony, że tajemniczo szepcą ciągle z Wicusiem. Mama prosiła, żeby uważał na Pchełkę i Wicusia, a on co? — nic sobie z tego nie robił.
Pchełce obiecał Władek, że spłaci jedenaście groszy długów, a sobie przyrzekł, że więcej będzie dbał o młodsze rodzeństwo.
I kiedy Pchełka znów głośno się śmiała i wesoło skakała, Władek myślał z zadowoleniem, że to jego zasługa.
Strona:Janusz Korczak - Sława.djvu/47
Ta strona została uwierzytelniona.