Nadeszła zima, zasypała śniegiem podwórko i lodownię, przepędziła dzieci do izby. Ucichły głośne zabawy, opustoszały sienie i schody.
Wicuś nie chodzi do ochrony, bo nie ma ciepłego palta. Władek odmroził uszy, które spuchły i pieką. Rano tak zimno w pokoju, że para idzie z oddechu. Ojciec i mała Abu kaszlą bardzo głośno. A węgiel jest coraz droższy.
O imieninach Pchełki dopiero wieczorem przypomniano sobie; o gwiazdce i choince nie mówi nikt w domu, choć do mydlarni przyszły już dwie skrzynki świeczek czerwonych i niebieskich.
Nadszedł list ze wsi, że babcia jest chora — czyby ojciec nie chciał przyjechać?
Ojciec poszedł do wuja, wrócił późno wieczorem i mówił bardzo wiele i głośno.
Mówił, że dawniej ludzie nie znali węgla i żyli; że go nic nie obchodzą dzieci,