Wołam: „ludzie“. — Żadnej odpowiedzi. Wołam: „mamo“. I nic. Ostatniem wołaniem wołam: „Boże“. I cóż? Nic, — sam.
Anioła mi daj Smutku. Nie o radość proszę, nie o zielone szczyty, nie sny błękitne, nie skrzydlate snopy promieni. Bodaj smutek, bo tak znów samemu, bo sam jedniusieńki, mam dalej błądzić, przedzierać się i krwawić w mroku?
Sobie się skarżę, duszy własnej zwierzam mój do Ciebie żal, mój do Ciebie Boże żal. Nie proszę — upominam się, Boże.
Z Tobą wyszedłem w drogę, porzucony czy mam samotny teraz dalej, gdym zdrożony, znużony i w gęstwinie drogi nie znam?
Czy pamiętasz Boże, ufałem Ci, czyś zapomniał Boże naiwne z Tobą szepty, tajemnic ciche wyznania, rzewne Tobie łzy?
Nie żal, a zdumienie, nie wątpienie, a niepokój, nie gniew, a prośba, gdy widziałem, że mnie opuszczasz, że się odda asz, że znikasz.
Strona:Janusz Korczak - Sam na sam z Bogiem.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.