i własnym przemysłem zebranych, — zbyt się w las zdradny odbije pacholę.
Kto winien, że naiwnem spojrzeniem nie w zmudne błyski, a ruchliwe wpatrzony obrazy, nie w szepty odległych tajemnic, a pogwar taneczny wsłuchany, ku zwodnej radości chyliłem usta i serce?
Jedna łza niepokoju, żem sam jeden w tłumie, — — już razem, — Ty ze mną, mój Boże.
Noc ciemna. A pod powieką sennego tyle się dzieje. — Rój strasznych komet, wykrzywione twarze, pożary, krew, wicher, topielce, — to płynę na mętnej fali, to na dziwnie ciężkich skrzydłach uganiam się za chmury piorunem, to ruda mnie kąsa dziewczyna, to płomień z twarzą przyjaciela wlecze na bagnisko; chcę krzyknąć — za gardło chwyta ręka zimna — raz po raz uderza ni to zegar, ni dzwon.
Jeden jęk, żem bezradny, — — już razem, — Ty przy mnie.
Kto winien, że w mózg, obłąkana chwila rzuciła upiory majaczeń?...
Strona:Janusz Korczak - Sam na sam z Bogiem.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.