Strona:Jarema.djvu/100

Ta strona została przepisana.

— Na to niby obudził się ogrodnik, przetarł oczy, a obejrzawszy się po piekarni rzekł do kucharza:
— Dziwna rzecz, Mateuszu, Szymek śnił mi się. Pamiętacie Szymka, co to go w nocy Jarema...
— Jarema mu nic nie zrobił! — zawołała Nastka i zbladła nagle jak chusta.
Ogrodnik przymrużył oczy i badawczo spojrzał na Nastkę. Potem uśmiechnął się i rzekł:
— Co to był za poczciwy człowiek ten Jarema! Żal mi go, gdy sobie przypomnę, jaki smutny los go spotkał. Pognali gdzieś biednego, że ani strzechy ojczystej, ani słowa po ludzku nie usłyszy! A może już zginął na wojnie! Mówią, że był kilka razy w ogniu.
— Tego się dosłużył u nieboszczyka; nie pamiętaj mu tego Panie! — przerwał kucharz.
— Oddali biedaka w kamasze! Przecież to była nieludzkość!
— A pamiętam prosiliśmy obaj mandataryusza za nim — mówił daléj ogrodnik, — ale co ci ludzie! Czy oni serce mają, czy co?... A to wszystko przez was Nastko: zawróciliście mu głowę, a potém mizdrzyliście się do Szymka.... I cóż, człowiek jeśli w gniewie, w złości... Święta Boża Rodzicielko, módl się za nami!... Naczynie duchowne... módl ię za nami!
Na dworze coraz więcej huczał grzmot, coraz silniéj szalała burza.
— W imię Ojca i Syna! — krzyknał kucharz do ucha sąsiada — wy bo Jacenty teraz kiedy grzmi, wspominacie o Jaremie, a wiecie, że się go strasznie boję, od téj nocy zwłaszcza, jak zniknął Szymek, a nad brzegiem znaleziono jego czapkę i chustkę.