Strona:Jarema.djvu/102

Ta strona została przepisana.

Kobieta westchnęła głęboko, obejrzała się z jakąś bojaźnią po kątach piekarni i zaczęła po chwii:
— Przyznam się wam, że kiedy sobie przypomnę te czasy, jak to na cmentarzu koło cerkwi Jarema do mnie się zalecał, to bardzo smutno robi się na sercu. Wprawdzie nie był on tak ładny, jak inni, ale lubił mnie, a może lubił szczerzéj, niż inni...
Macie słuszność. On was lubił aż do waryacyi. Ztąd téż całe jego nieszczęście! — wtrącił kucharz.
— Ale młodemu zazwyczaj to się podoba, co się świeci i zgrabnie kręci.... a Szymek tak ładnie tańcował!...
— Oho, ho — mruknął kucharz — a w duszy szelma, pies! Znałem go dobrze i jego sprawki... Jarema był poczciwy, złoty chłopiec! Co za serce, co za dusza!... Anioł pański zwiastował...
Kucharz odmówił trzy razy „Zdrowaś Marya,“ bo nagle tak głośno zagrzmialo, jakby się dach walił. Po niejakim czasie mówiła kobieta:
— Otóż, co się daléj stało, to wiecie. Jaremę oddano w rekruty, a w miesiąc potém poszłam za Walka fornala ze dworu.
Westchnąwszy, rzekła po długiéj przerwie:
— Ale ja Walka nie lubiłam...
— Nie lubiliście Walka? — zawołał kucharz, a czegoście szli za niego?
— Poszłam dla tego, bo mnie namówił ten, którego lubiłam — odparła zcicha kobieta.
— Tak? — rzekl na to kucharz i rozdziawił gębę.
Czas jakiś trwało milczenie; poczém mówiła znowu kobieta: