Strona:Jarema.djvu/104

Ta strona została przepisana.
VII.
T


Tego samego wieczora, kiedy na horyzoncie Nowéjwsi zaczęły gromadzić się chmury i już kiedy niekiedy jasna błyskawica po ciemném przemknęła niebie, zdążał ku Nowéjgórze samotny wędrownik szybkim krokiem.

Przelatujące błyskawice oświecały jego postać. Był to mężczyzna silnie zbudowany, mający barki szerokie, i lubo szedł pod górę, prosto się trzymający. Ubiór jego był dziwnego rodzaju. Na głowie miał czapeczkę niby urzędnika austryackiego, z daszkiem do góry zadartym. Surdut ciemnego jakiegoś koloru obciskał szeroką pierś jego, aż pod samą brodę. Krótkie nieco i zbyt wązkie rękawy wskazywały że pochodził z jakiejś tandety, albo był podarunkiem chlebodawcy. Spodnie z jasnym paskiem należały jakby do ubioru wojskowego. Tegoż samego rodzaju były i tak zwane ciżmy, na górze rzemyczkiem sznurowane. Na grubym kiju, opartym na ramieniu, wisiał niewielki węzełek, który prawdopodobnie mieścił cały majątek podróżnego. Na to wszystko zarzucony był płaszcz szary żołnierza piechotnego, ze świecącemi cynowemi guzikami.