Strona:Jarema.djvu/12

Ta strona została skorygowana.

Amtsdiner odchrząknął i wytrzeszczył głupie wołowe oczy, ale złotego ptaszka i złotowłoséj dziewczynki wcale nie widział. Chciał nawet wstać i z kijem iść do bawiących się dzieci, bo tak sobie tłumaczył wykrzyknik urzędnika; ale ten uspokoił go i upewnił, że scena ta bardzo przyjemną jest dla niego dystrakcyą. Powiedział mu nawet, że wieczorem zapisze ją sobie do dzienniczka, przyczém starał się amtsdinerowi dać jakie takie pojęcie o pisaniu dzienniczków, czyli pamiętników, i zachęcał go, aby toż samo czynił, zbierając w urzędowej podróży przygody i wrażenia.
Amtsdiner uśmiechnął się i przyrzekł, że dzisiaj zrobi początek i spróbuje, jak to pójdzie.
Tymczasem w ciemnej alei dworskiej powstał jakiś ruch niezwykły. Naprzód ukazał się młody pokojowiec z białym galonkiem u czapki, a dużym kijem w ręku. Za nim biegł jeszcze jakiś drugi chłopak, a za tym wpowiewnéj szacie ukazała się młoda dziewczynka, załamując ręce. Za nimi postępował nizkiego wzrostu jegomość, robiąc rękoma rozmaite uspakajające gesta.
Według wszelkiego prawdopodobieństwa była to pogoń za złotym ptaszkiem.
Młody urzędnik powstał, to samo uczynił i amtsdiner. Obaj obejrzeli starannie swoje kaputroki,[1] byli pewni. że to dziedzic Nowéj wsi zbliża się do nich.

I tak było w istocie. Za kilka chwil przybył

  1. Surduty.