Strona:Jarema.djvu/121

Ta strona została przepisana.

i u papieża... Modena, Cremona, Bergamo, Solferino, Przeworsk... Pesth, Weiskirchen, Łańcut... Deutschkopiec, Melkojed, Klausenburg, Radymno... i Bóg wie, jak się te miasta wielkie nazywają, a o lograch to już nic nie mówię.
Chłopi rozdziawili gęby i w głębokiém milczeniu podziwiali gromadzkiego turystę. Najmniej o dwa cale wyrósł w ich oczach. Hrehory zasmucił się.
— Sluchajcie Jarema — zawołał były amtsdiner o troistym nosie — czy przypominacie sobie tego pana komisarza, co to ze mną jechał jest temu lat dwadzieścia, na komisyą i gdy was dziedzic chciał bić za głupiego kanarka?...
— Aha, przypominam sobie — odparł Jarema, zasępiając czoło, bo w tej chwili stanęła mu Nastka przed oczyma.
— A przypominacie sobie — mówił daléj Dreinos —jak to pan komisarz przyrzekł was wziąć na służbę, gdy będzie starostą?
— Aha, prawda — mruknął Jarema.
— Otóż ten komisarz jest dzisiaj naszym starostą — zakończył Huber.
Jarema pomyślał chwilkę, a potém ozwał się:
— Że ten pan komisarz jest naszym starostą, to bardzo dobrze, bo wypadnie czasem do Kreisamtu interes. Ale służyć Jarema nikomu nie będzie!
Tu wyjął z zanadrza spory węzeł cwancygierów i dukatów, rzucił je na stół przed zdziwionych chłopów i zawołał:
— Jarema nie jest biedny. Gdybym chciał, mógłbym sam zostać komisarzem, ale ja wolał wrócić do