Strona:Jarema.djvu/123

Ta strona została przepisana.

lił go za to i przyrzekł mu pomoc, jeśli kiedy do niego się uda.
Wszystko to w formie jakuajprzystępniejszéj opowiadał chłopom Jarema. Chłopi kiwali głowami i nie wierzyli oczom swoim, a siedzący naprzeciw nich Jarema rósł coraz bardziéj, aż pod powałę izby żydowskiéj.
Największy jednak efekt sprawiły cwancygiery i dukaty, które przez dziurawą szmatę przeglądały. Toż wysłuchawszy całéj Jaremy historyi, w zamian opowiadali mu szeroko o biedzie swojéj. Mówili mu, że chudoba ich poschła z głodu, bo zabrano im pastwisko i część tylko dano na ich uzytek; że strawy nie ma przy czém ugotować, bo do lasu ani nogą nie wolno im stąpić, a ten, co im dała dziedziczka, to już dawno wycięli.
Jarema uderzył pięścią o stół i rzekł:
— Musi to być wszystko inaczéj! Niechno ja gospodarzem będę! Sprowadzę ja komisyą na grunt!
— Och! komisya już była — ozwał się jeden z gromady — ale tak jakoś zrobiła dziedziczka, że pastwiska i las przyznano dworowi.
Jarema spojrzał na mecenasa i Hubera. Huber uśmiechnął się i mruknął:
— Wiem ja, jak to się dzieje w kreisamcie. Gromada była głupia i dała się oszukać.
— Musicie wiedzieć, moje dzieci — wtrącił suchy mecenas — że gromada czyli chłopi, są w obec prawa małoletni i mają obronę fiskusa za sobą. Niech tylko będą jakie takie dowody, a nawet tego tak bardzo nie potrzeba, to można cały proces odnowić, renovatio.