Wśród deszczu i burzy zbliżał się Jarema do dworu. We dworze bylo jasno. Na dużych szybach odbijały się kwiaty w wazonikach i w ładne arabskie haftowane firanki. Jakoś miło,
przyjemnie było tam za temi jasnemi oknami, a na
dworze było ciemno, zimno i dżdżysto. Białawe światło z dużéj okrągłéj lampy rozchodzilo się po wszystkich kątach gustownie urządzonego saloniku, a na świecie była noc ciemna, burzliwa, oświecona tylko błyskawicami, których światło tak dziwnie błyszczało, jak zapalony proch na panewce.
Jarema stanął przed oknami i oparł się o płot, który od reszty ogrodu odgradzał mały kwiatkami zasadzony ogródek. Jego wzrok padał głęboko do pokoju i koleją przechodził różne znajdujące się tam przedmioty i osoby.
Naprzód przypatrywał się niejaki czas wdowie z wielką uwagą. Domyślił się, że to musi być owa młoda dziewczynka, której niegdyś usługiwał w tym dworze, a która teraz jest dziedziczką Nowéjwsi. Ża-