pokojowiec, za nim dziewczynka, a niebawem przyłączył się do nich i sam jegomość.
Siedzący na drzewie kanarek popsuł wszystkim szyki; zdawało się bowiem, że zamiarem przybyszów było wziąć się niezwłocznie do egzekucyi, co tém łatwiéj stać się mogło, że kędzierzawy przestępca wcale nie uciekał, tylko spokojnie stał przy wylękłéj złotowłoséj dziewczynie. Ale ekzekucya mogłaby spłoszyć kanarka z drzewa; potrzeba więc było najpierw myśléć o ocaleniu złotego ptaszka.
Młody urzędnik uważał teraz za rzecz przyzwoitą zbliżyć się do prawdopodobnego dziedzica Nowejwsi. Amtsdiner sądził tak samo, i podniósł już nogę, która sposobem wprost mechanicznym zaprowadzić go miała do pełnéj miski zrazów polskich.
Dziedzic szczerze przywitał gościa na swojej ziemi, bo tak Bóg i obyczaj nakazywali, a dowiedziawszy się, że nie jedzie do niego na sekwestracyą, zaprosił go uprzejmie na półmisek zrazów polskich, do których w duchu trzy razy oblizał się amtsdiner Huber. Przyrzekł także postarać się o naprawę koła, za co otrzymał od młodego urzędnika dziesięć uchyleń urzędowéj czapeczki i dwa razy tyle: „Padam do nóg.“
Nim się ta sprawa załatwiła, siedział już kanarek na dłoni młodéj dziewczynki, która przywabiła go z brzózki znanym pieszczonym głosikiem.
— Wär’ ich Kreishauptmann! — pomyślał sobie w duchu urzędnik, i zerknął z ukosa za miłą blondyneczką.
— Gdyby to zaraz zrazy polskie dali! — marzył amtsdiner Huber, pozując, jak mógł najwspanialéj.
— Ile Wielmożny pan każe dać Jaremie? — pytał głośno pokojowiec, machając kijem.
Strona:Jarema.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.