Strona:Jarema.djvu/134

Ta strona została przepisana.

o różnych rzeczach, śnił o kawałku gruntu i o Nastce!... A tam niedaleko było łóżko Szymka... tego Szymka, który go szczęścia pozbawił!... O! gdyby on miał grunt i chałupę, wszystko poszłoby inaczéj... A jego ztąd wypędzono, oddano w rekruty, on cierpiał za całą gromadę! I któż temu wszystkiemu był winien?
W téj chwili krzyknęła kobieta w piekarni i zakryła sobie twarz. I obaj starcy krzyknęli z przestrachu.
Zdawało się Jaremie, że jakiś znajomy był ten głos kobiety. Ale w téj chwili opanowało go inne nader cierpkie uczucie. Usnnął się z pod okna i pomyślał sobie:
Ja tutaj wszystkich tylko przestraszam. Jak dziad jaki lub włóczęga wałęsam się po dworze. Oho, ho! inaczéj to być musi!... O Hospody! — rzekł zcicha potém — jakby to inaczej ze mną było, gdybym był we wsi pozostał na swoim gruncie i w swojéj chałupie... i gdyby nie ten przeklęty Szymek!
Domawiając tych słów, ujrzał odchylone drzwi stajni, z których jakieś dziwne wymykało się światło. Włożył głowę i zajrzał w głąb.
Czy to było złudzenie, czy zły duch majaczył mu przed oczyma? tego nie mógł Jarema odgadnąć. Na słomie leżało dwóch młodych parobczaków. Jeden z nich był kubek w kubek do Szymka podobny!...
Jarema odchylił więcej drzwi i stanął, jak wryty. Szymek a Szymek!...
Powoli podniósł rękę do czoła i potarł nią, aby przekonać, czy to we śnie widzi, czy na jawie!...