Strona:Jarema.djvu/135

Ta strona została przepisana.

Ale parobczak był młody... bardzo młody... a Szymek miałby już teraz najmniéj lat czterdzieści...
Oko jego potoczyło się zwolna po stajni, i uśmiech piekielny zaigrał koło jego ust wykrzywionych.
W latarni, przywiązanéj do słupa, dopalała się świeczka i już zaczynało tléć drewniane dno latarni. A pod słupem były pęki słomy...
Coś szatańskiego błysło w oczach Jaremy. Przywarł szybko drzwi i śpiesznie oddalił się od stajni.
W duszy swojéj usłyszał jakieś dziwne głosy. Jedne i drugie mówiły naraz; ale Jarema nie mógł ich zrazu zrozumiéć. Jedne popychały go naprzód, aby czémprędzéj ze dworu wychodził, inne ciągnęły go do stajni, do latarni przy słupie.
Wreszcie wyrozumował sobie, że to kara boża na dwór za wszystkie krzywdy jego, że to ręka sprawiedliwości bożéj, któré i on nie powinien powstrzymywać!... A ten parobczak tak do Szymka podobny!...
Tak myślał sobie Jarema, i coraz więcéj oddalał się od zagrożonéj stajni, spokojnym będąc w sumieniu. Nie przyszło mu nawet do głowy, że w razie ognia całe podejrzenie spadnie na niego...
Powoli zbliżył się znowu do okna piekarni. Spojrzał i musiało go tam coś mocno uderzyć, bo ku ścianie się potoczył i oparł rękę o wystające węgły.
W piekarni, koło małego obrazka przylepionego na ścianie, klęczała kobieta. Mogła liczyć trzedzieści sześć lat. Twarz jéj była blada, włosy miała jasne i bujne. Białe ręce złożyła i oparła o stołek, a duże oczy, z których łzy płynęły, wzniosła do góry i modliła się.
Jarema poznał ją — była to Nastka.