Strona:Jarema.djvu/14

Ta strona została skorygowana.

Jegomość spojrzał na urzędnika. Samowolna egzekucya wobec władzy wydała mu się niestosowną. Urzędnik zrozumiał to spojrzenie, a chcąc się dziedzicowi przypodobać, układał właśnie gotowy już wyrok w głowie, kiedy sobie przypomniał, że ten wyrok ubliżałby formalnościom przepisanym.
Zawoławszy więc chłopca, zapytał go naprzód „ad generalia:“
— Jak się nazywasz?
— Jarema — odpowiedział chłopiec, nie tracąc odwagi.
— A twój ojciec? — Ojca nie mam.
— Nazywał sie Magdziak — uzupełnił dziedzic.
— Czy byłeś kiedy indagowany? — pytał daléj urzędnik — czy siedziałeś w areszcie, lub czy cie bito? — dodał po chwili, widząc, że go chłopczyna nie rozumie.
— O, bito mnie nieraz — odparł — bił mnie opiekun i macocha.
I tak daléj ciągnął się protokół z delikwentem, aż przyszło w końcu do „species facti.“
— Wiec kanarka, jak mówi pan dziedzic, ukradłeś z klatki? W jakim celu to zrobiłeś?
— Bo Nastka powiedziała, że za mnie pójdzie, gdy jej złotego ptaszka przyniosę.
— A drzwiczki od klatki złamałeś — ciągnął daléj urzędnik — to jest kradzież.
Dziedzic uśmiechnął się na te krotochwilną scenę, którą urzędnik z całą uroczystością odgrywał. Blondyneczka zaś z trwogą patrzyła na amtsdinera, który kij swój wyginał na wszystkie strony.