Strona:Jarema.djvu/147

Ta strona została przepisana.

czą, wystawił wszystkie te budynki w taki sposób, jaki był odwieczną gromady nowowiejskiéj tradycyą, nie dodawszy do nich nic z tego co widział za granicą. Gromadzie to się bardzo podobało.
Idąc daléj w tym kierunku, złożył do skrzynki cały swój ubiór wojskowy, a czapeczkę powiesił na kołku, aby ją miał pod ręką, gdy pora się wydarzy. Według jego bowiem wyobrażenia, była ona talizmanem nietykalności. Na teraz wciągnął na siebie siermięgę takiego samego kroju, jaki przyjęty był w gromadzie, a na kędzierzawe włosy włożył kapelusz słomiany. Tak zwany „lajbik,“ zdjął także, i wszędzie poodpruwał nawet guziki cynowe, które świadczyły o jego stanie żołnierskim.
Zrównewszy się tym sposobem z gromadą i przyjąwszy napowrót czysty jéj język, bez wszelkich cudzoziemskich dodatków, przyszedł w gromadzie do wielkiej konsyderacyi, i widać było już na schadzkach w karczmie, że w koło nie go zaczęto się grupować. A gdy do tego jeszcze koło pustych gruntów swoich dobrze się zawinął, a wykupiwszy nawóz po wszystkich karczmach sąsiedzkich, doskonale je sprawił i oziminą obsiał, nazywano go już prawie jednogłośnie najlepszym gospodarzem. do czego przyłączała się także wieść tajemna, że na wojnie ogromne zebrał pieniądze, a w mieście obwodowém razem z panem komisarzem pali cygaro.
Prócz tych dodatnich, gromedzkich przymiotów, i w towarzyskiém pożyciu rozwinął powoli przewagę nad innymi, które wkrótce wysunęła go na najwyższy szczebel w gromadzie. Gdy bowiem gromada piła, on pił za dziesięciu, gdy się gromada biła, on najwię-