Strona:Jarema.djvu/163

Ta strona została przepisana.

Proboszcz ujął wdowę za rękę, a na pułkownika spojrzał tryumfująco. Po chwili rzekł:
— Stokrotne dzięki pani za słowa pociechy dla skołatanego serca mego.
Tymczasem weszli do pokoju Jadwiga i Władysław. Słyszeli rozmowę w przybocznym pokoiku.
— A my — ozwali się naraz — zgadzamy się z mameczką i księdzem dobrodziejem.
— A ja dołączam jeszcze do tego i zdanie pułkownika, — dodał pan Wladysław, całując w rękę wdowę.
Pułkownik tryumfująco spojrzał na proboszcza. Był kontent, że przecież nie przegrał z kretesem. Tymczasem ozwała się wdowa:
— Dziś, w dniu moich urodzin, pragnę dobrym uczynkiem podziękować Bogu za tę radość, którą mię udarował. Widziałam wczoraj, że pszenica na dawném pastwisku ślicznie się udała. Przeznaczam więc trzecią część plonu z tego zbioru na moję szkółkę dla dzieci wiejskich; i tak potrzeba różnych książek i zachęty dla nich do nauki.
— A ja — ozwała się śliczna Jadwiga — chcąc dzień dzisiejszy mameczce umilić, zmówiłam się z naszym profesorem i z księdzem proboszczem, którzy wyprawiali w szkółce egzamen z dziećmi, aby się popisać z tem, czego się dotąd już nauczyli. Sądzę, że większéj radości nie mogę mameczce sprawić.
Wdowa poczuła łzy w oczach, a pochyliwszy głowę ku Jadwisi, rzekła, całując ją:
— Złote dziecię moje! Niech ci Bóg zachowa to piękne serce na pociechę, gdy przyjdą dni smutku i żałoby...