Strona:Jarema.djvu/168

Ta strona została przepisana.

siła zbrojna, batalion piechoty i szwadron huzarów, a w godzinę za nią przybył sam starosta.
Był to piękny, pogodny ranek. Powóz starosty stanął na tém samem miejscu, na którem przed dwudziestu laty stał jego wóz forszpanowy, kiedy małym będąc urzędnikiem, stał się świadkiem niewinnéj kradzieży Jaremy...
Ale dzisiaj nie była pora po temu, aby sobie przypominać, co się przed laty dwudziestu działo. Zagrażało wielkie niebezpieczeństwo, bo z okolicy przychodziły wieści zatrważające.
Batalion więc wyszykowal sie czémprędzéj z jednéj strony, a z drugiéj stanęły gotowe do szarży huzary.
Urzędnik wezwał gromadę do połuszeństwa.
Krzyk okropny i wrzawa piekielna gróźb i obelg, były odpowiedzią.
Wojsko zniżyło broń i zaczęło posuwać się naprzód.
— Wójt! Wójt! gdzie jest wójt? — zawołał starosta.
Jarema wysunął się z tłumu.
— To ty, Jarema, na którego ja tak liczyłem! — zawołał starosta — ty, któryś tak nam był przychylnym, ty teraz buntownikiem?
— Ja nie buntownik, panie starosto — odparł Jarema — ale ja wójt i plenipotent gromady.
— Patrzcie na mnie! — zawołał starosta, wskazując na swój mundur — to tak, jakby sam cesarz stał przed wami!
Hrehory, stojący zaraz koło Jaremy odpowiedział: