Strona:Jarema.djvu/169

Ta strona została przepisana.

— Darujcie panie, nam zawdy komisarze mówili, że cesarz chce nam dać lasy i pastwiska. Wy trzymacie z dworem... przekupiono was!
Starosta zapomniał w téj chwili o swoich dawnych pogadankach z chłopami, kiedy był komisarzem...
Dano wojsku rozkaz do ataku.
— Uciekaj! — krzyknął do Jaremy komendant bo każę strzelać!
Jarema rozdarł koszulę i obnażył czarne, opalone piersi swoje.
— Strzelaj tu, strzelaj! — krzyknął okropnym głosem.
Dwóch żolnierzy wymierzyło bagnety do Jaremy. Jarema przetarł oczy i krzyknął:
— Szymku i Walku! Cóż to! chcecie strzelać do ojca?
— My sem cisarskie żowmiry, my sem nie znajem was —odpowiedzieli.
W téj chwili tętent koni rozległ się od alei lipowéj.
Huzary z szablą w ręku uderzyły na gromadę.
Powstał okropny krzyk i wrzawa. Jedni wrzeszczeli i odgrażali się, inni uciekali i drugich porywali z sobą. Konie, woły, krowy i owce tłoczyły się wśród okropnego ryku i powiększały zamieszanie.
Prąd uciekających porwał z sobą Jaremę i wyrzucił go na drogę.
Jarema otarł pot z czoła, wzniósł w górę pięść zaciśniętą i rzekł do Hrehorego:
— Idź do gromady, niech nie wracają do sioła. Ja