Strona:Jarema.djvu/185

Ta strona została przepisana.

— Przecież, jeżeli Jmpani wojewodzina w to się wda...
— Znam dobrze mego ojca — nic nie pomoże. Przeciwnie, wzmoże to tylko gniew jego!
— Jakaż więc przyszłość naszéj miłości? — jęknęła w bólu panna Dorota.
— Najlepiéj będzie, — odparł pan Krzysztof, jeżeli tę przyszłość samemu Bogu pozostawimy, a tymczasem upojeni szczęściem naszém...
Tu według opowiadania ogrodniczka pan Krzysztof zbliżył się jeszcze bardziej do panny Doroty, jakby jéj chciał coś do ucha powiedziéć, ale Dorota nie chciała zapewne tego słuchać, bo jedną ręką odepchnąła go, a drugą przytknęla fartuszek do oczu, jakby płakała.
Gdy wojewoda to wszystko wysłuchał, uśmiechnął się, a zażywszy ze złotéj tabakierki tabaki, poszedł do lipowéj alei, i tam z wojewodziną i ks. Tymoteuszem przez dobrą godzinę wesoło się zabawiał.
Jmpanna Dorota była ubogą panienką z dobrego szlacheckiego gniazda. Rodzice jéj w czasie rozterek publicznych utracili mienie, a wkrótce potém przenieśli się do wieczności. Pozostała sierota słynęła niezwykłą urodą. Miala duże piwne oczy i tak długie rzęsy, że ich nawet przymknąć nie mogła. Ztąd téż pochodziło, że spala z oczyma na pół przymrużonemi, za co ją towarzyszki lunatyczką nazywały.
Panna Dorota z razu gniewała się za to, ale gdy kilka towarzyszek wyraźnie zeznało, że ją widziały w nocy miesięcznej, chodzącą po lipowéj alei, zhociaż to był już czas głębokiego spoczynku — biedna sierota