— Jeżeli ojciec twój jest tak nieubłagany... przecież jesteś pełnoletni!
— I wojewodzina.... i wszyscy tu we dworze nie mogą nie o tym ślubie wiedzięć!
Wojewodzina?.... Nigdy! Ponieważ ona jest dobrodziejką naszą!
— Intryga mur przebije. Ojciec mój, czy raczéj macocha tak tutaj rzeczy nastroiła, że ani wojewodzina, ani wojewoda na ślub nasz nie pozwolą!
— To być nie może! Rzucimy się im do nóg!
— Nic niepomoże! Już tę rzecz zbadałem! Czekają tylko chwili, aby mnie od ciebie na zawsze oderwać!
Dorota załkała płaczem.
— Ja bez ciebie umrę — zawołała.
— Ja bez ciebie żyć nie mogę — odparł Krzysztof.
I znowu schował się księżyc za chmurę.
— Jakiż jest na to sposób? — zapytała po chwili, wywijając się z objęć dziewica.
— Jeden jest tylko sposób! — odparł stanowczo Krzysztof.
— Jaki sposób?
— Weźmiemy ślub — potajemnie!
— Potajemnie! — Ja cię wykradnę... i zawiozę do kościoła!
— Wykradnę... zawiozę do kościoła...
— Postaram się o księdza i wszystko!
— O księdza i wszystko...
Głuche zapanowało milczenie. Dorota prawie bez myśli powtarzała słowa Krzysztofa.
Po chwili odetchnęła pelną piersią.
Strona:Jarema.djvu/193
Ta strona została przepisana.