z Narola, że Imćpanna starościanka przemyska uciekła z domu rodzicielskiego z Imćpanem Wolskim chorążym, a potém za pośrednictwem generała ziem podolskich przyszła zgoda familijna do skutku?... Czyż to tak się nie może stać?... Przypadki przecież nie chodzą po lasach i górach, ale po ludziach! A zresztą czyż można być tak okrutną i Krzysztofa zabijać?... Można przecież potém zadać sobie za to jakąś pokutę!... ofiarować jakie votum do Pana Jezusa Milatyńskiego... a jałmużnę rozdać pomiędzy ubogich!... A jeżeli ludzie odpuszczą, to przecież i Pan Bóg będzie także litościwy i z księgi wiecznej wymaże przewinę, która nikomu nie zrobiła uszczerbku!“...
Takie gorączkowe myśli biegały Dorocie po głowie. Płakała biedna gorzko, a za chwilę znowu wznosiła się jéj pierś radością, że ukochany Krzysztof będzie jéj mężem wobec Boga i ludzi!
Myśl ta rozkoszna zacierała coraz więcej czarne chmury, jakiemi trwożyło się tkliwe sumienie... Krzysztof był z każdym dniem weselszy i z fantazyą podkręcał piękne wąsy.
Za kilka dni wybrał się Krzysztof do miasteczka na jarmark, jak o tém mowił marszałkowi dworu, a przez okno szepnął Dorocie, że udaje się do konsystorza, aby indult potrzebny do ślubu wyrobić.
Marszałek dworu nic nie miał przeciw temu, prosił go tylko, aby dla różnych sprawunków wziął z sobą ogrodniczka.
Zaraz po wyjeździe Krzysztofa zawezwał woje-