le. Nie zapomniał także o bigosie i kiełbasie z kwaśnym sosem.
Za chwilę zajęła się szlachta przekąską, a pan młody pojechał po pannę młodą.
Szczęście chciało, że zaledwie Krzysztof na skręcie drogi zniknął, zaturkotał wózek przed leśniczówką. Szlachta wyjrzała oknem, a do okna śmiała się poczciwa twarz kwestarza.
— Kwestarz! kwestarz! — zawołano chórem. — Wybornie, wziąć mnicha z sobą!
I wszyscy wybiegli przed okno, i ściągnęli z wózka kwestarza, który się wcale nie opierał.
Kwestarz był człowiek wesoły. Zaczął stroić różne żarty, opowiadać dykteryjki. A gdy z jednego i drugiego gąsiorka skosztował, skrzywił się i splunął.
— A cóż to waści nie smakuje węgrzyn? — zapytał potomek królewski.
— Mamci ja coś lepszego! — odparł braciszek, i poszedł do wózka.
Wkrótce wrócił z niewielką flaszyną. Otworzył i nalał kieliszki.
Skosztował potomek królewski: coś dobrego! Skosztował drugi: jeszcze lepsze!... I wkrótce wypróżniła się flaszka.
— Tam do katal! — zawołał jeden, — pana młodego tak długo nie widać!... Coś mi się oczy kleją!
— To prawda, że długo nie wracał — bełkotał drugi: trochę się zdrzemnę!
— Jak przyjedzie, niech nas kto zbudzi!
— Przecież on prosto przyjedzie do kościołka!
— Prawda, prawda, tak powiedział! trzeba się udać do kościołka!
Strona:Jarema.djvu/199
Ta strona została przepisana.