Strona:Jarema.djvu/210

Ta strona została przepisana.

— Jeżeli już mowa o fortecach i odwadze, możebyśmy zabawili się w fortecę! — zawołal ktoś z tłumu.
— Brawo! brawo! — zawołali mężczyzni.
— Brawo! — dorzuciła złośliwym głosikiem szatynka!
— Panna Otylia. będzie fortecą, a pan Filip zdobywcą! — zawolał stary kawaler.
— Hej, podajże asa coeur? Bolko, ty masz zawsze karty przy sobie! — wołali inni.
— Na co wam as cour? zapytał Bolko, wyjmując z kieszeni żądaną kartę.
— Panna Otylia będzie fortecą. Stanie o dziesięć kroków i w ręku trzymać będzie asa coeur!
— Brawo! brawo! A pan Filip wystrzeli asa — zdobędzie fortecę!
I zaczęli wszyscy przyklaskiwać téj myśli genialnej. Jedni czynili to, aby się czémś zabawić, drudzy lekkomyślnie chcieli na seryo takiéj owacyi; większa zaś część, a mianowicie kobiety, wzięła to wszystko za żart, który żadnego złego skutku nie odniesie.
Panna Otylia poczerwieniała, zacisnęła usta i długiém spojrzeniem obrzuciła pana Filipa. Potém zbliżyła się do Bolka, wzięła mu z ręki kartę, odmierzyla z zimną krwią dziesięć kroków i stanęła spokojnie pod starą gruszą.
Podnosząc asa coeur do góry, rzekła pewnym głosem:
— Panie Filipie! Jestem gotowa!
Pan Filip postąpił kilka kroków ku niéj. Naciągając kurek, rzekł półgłosem:
— Więc pani się odważasz?