Strona:Jarema.djvu/211

Ta strona została skorygowana.

— Dla pana.., czy raczéj panu zaufam! A gdyby inaczéj zawyrokowały Nieba, to z ręki pańskiéj...
— Oblicz się pani ze swoją odwagą i z siłami.
— Zrobiłam dawno rachunek. Pan powinieneś był tego się domyśléć! — Kurek trzasnął fatalnie na drugi spust.
Wszyscy ciekawi byli na zakończenie dramatu, Ale wszyscy mieli uśmiech na twarzy, bo wszyscy wierzyli, że to był żart tylko.
Tymczasem stała Otylia pod gruszą i wyglądała prześlicznie. Przypominała ową rozczulającą scenę z Wilhelma Tella. Tam było jabłko celem strzały, a tu pod pozorem karty chodziło może także o jabłko, ale o jabłko Parysa!
Wreszcie nastała chwila milczenia.
Pan Filip zmierzył... mierzył... mierzył i... strzelił.
Krzyk rozległ się w altanie przeraźliwy — siedm kobiet zemdlało .Zostały tylko dwie więcéj przytomne. Jedna była głucha, druga prawie niewidoma.
Siny dym rozszedł się po ogrodzie. Otylia stała! spokojna i ani powieką nie drgnęła! W ręku trzymała kartę z wystrzelonym asem!
Podeszła ku panu Filipowi a podając mu kartę z uśmiechem zapytała:
— Cobyś pan uczynił, gdybym była zemdlała?
— Byłbym ukląkł i oświadczył się o rękę pani! — odpowiedział spokojnie pan Filip.
— A teraz, gdym ani okiem drgnęła.
— Zapiszę sobie w pamięci tę chwilę. Gdy będę formował pułk huzarów, to niezawodnie powołam panią na rotmistrza?