stron, jakiś krewny. Zamiast wykarmazynowego służącego, siedział na koźle rosły człowiek, z miną poważną, w stroju kozackim. A gdy kozak na drugi dzień od służby się uwolnił i nieco do karczmy i na cmentarz między dziewczęta zajrzał, przyjęło go całe towarzystwo wiejskie z należytém uszanowaniem. Nikt sobie nie umiał zdać sprawy, dlaczego to czyni, a jednak, pomimo całéj pustoty młodych dziewcząt, które ze wszystkiego się śmiały, nie można było w kozaku nic takiego zobaczyć, coby je do śmiechu pobudzić zdołało. Był to strój swojski, a chociaż w téj okolicy tak się nie ubierano, wiedziano jednak, że tam gdzieś daléj ku wschodowi mieszka lud, który mówi jakoś po bożemu, co każdy rozumiéć może, a tak się ubiera. Ale takiego ludu, jak Szymek i Jarema, nikt nie znał.
Kozak bawił kilka tygodni w Nowejwsi i zawsze mile był widziany od gromady. Starsi wypytywali go, jak tam ludziom na świecie? czy jest także pańszczyzna? czy takie same wysokie podatki, na które człowiekowi trudno się zdobyć? i czy panowie dobrze się z gromadą obchodzą? A dziewczęta mizdrzyły się do brodacza i pytały: czy tam molodyce takie same maja czarne oczy, jak w Nowejwsi? i czy także lubią wianki na wodę puszczać? Kozak muskał czarne wąsy i zerkał z ukosa na czarnobrewy, bo wszystkie jakoś zarówno mu do serca przypadły.
Widział to Jarema i myślał sobie:
— Gdybym zamiast obcisłych kamaszy, miał takie szerokie hajdawery, i zamiast tych guzików prosty pas czerwony, tobym może lepiéj mógł się ruszać, a nawet Nastce przypodobać...
I zaraz na drugi dzień po odjeździe kozaka, za
Strona:Jarema.djvu/29
Ta strona została przepisana.