kąś pamiątkę na plecach, bo tak kazało im się spodziewać ich własne sumienie. Obaj przykucnęli w kuchni, a ogrodnik zalecał przyjacielowi skuteczną przeciw Jaremie litanią do Najświętszéj Panny, która go nigdy nie zawiodła. Kucharz powtarzał za ogrodnikiem i mówił przytém w nawiasie:
— ...Wieżo z kości słoniowéj... (Wy bo Jacenty niepotrzebnie judziliście zawsze pana na Jaremę)... módl się...
— ...Orędowniczko nasza... mówił ogrodnik...
(To wy chodziliście Mateuszu do pana, donosząc, że Jarema w karczmie)... módl się za nami!...
— ...Pocieszycielko nasza! — wołał kucharz — (Albo to ja powiedział panu o Wawrzku?)... módl się za nami!...
— ...My grzeszni Ciebie Matko błagamy!... (Ja mam czyste sumienie)... przyczyń się za nami!...
— ...Kyrie eleyson... (Czartabyście zjedli Jacenty, wy temu wszystkiemu winni, a teraz umywacie ręce).
— ...Chyste eleyson!... (Zjadłeś ty dwa czarty!)
Pomimo wszelkich nawiasem wtrącanych dodatków, skutkowała jednak litania, bo Jarema ani razu nie obejrzał się na kuchnię, gdzie dwaj przyjaciele pocili się ze strachu. Wreszcie na skręcie drogi pod figurą zniknął im zupełnie z oczu. Obaj odetchnęli, przeżegnali się, i na znak zgody i przymierza świętego podali sobie ręce, przyrzekając pomoc wzajemną w razie, gdyby jaki nowy intruz chciał niepotrzebną kontrolą zamieszać ich spokój domowy.
Biedni jednak sprzymierzeńcy nie mieli pokoju, ani w dzień, ani w nocy. Jarema stawał im zawsze
Strona:Jarema.djvu/41
Ta strona została przepisana.