Strona:Jarema.djvu/45

Ta strona została przepisana.

— Przepraszamy Wielmożnego pana sędziego, my szukamy Walentego, bo gdzieś nam się podział.
— A po co tutaj przyszliście? — zapytała czerwono-kratkowana sprawiedliwość miejscowa.
— Na nieszpory, wielmożny panie — była odpowiedź.
— Wszak macie w Nowéjwsi nową cerkiew? —zarzucił sędzia.
Kucharz spojrzał na ogrodnika, ogrodnik na kucharza, a pierwszy z nich ozwał się znowu tak samo, jak do dziedzica. Mówił o intencyi do cudownego obrazu, a gdy o téj intencyi coś się daléj zgadało, wspomnieli obaj o czterotygodniowéj posusze, o stajni, która jest pod słomą tuż obok dworu, pożarach w okolicy... i w koncu nawiasem wspomnieli o Jaremie, o jego kędzierzawych, zawsze rozczochranych włosach, o kiju ogromnym, który zwykł nosić, odkąd się ze służby oddalił — i t. p.
Mandataryusz słuchał z powagą, przechylając głowę to w tę, to w ową stronę, a wydmuchnąwszy w końcu klęb dymu, pomyślał sobie, tak, jak każdy mandataryusz w podobném położeniu byłby sobie pomyślał:
— Kucharz i ogrodnik przyszli u iezawodnie do mnie z denuncyacyą, że Jarema chce dwór podpalić. Ustawa nakazuje mi sporządzić dokładny protokół fracta pagina spisany. Ale pisarzy wysłałem, na słomki, a samemu nie chce mi się pisać. Do tego sprawa ta przysporzyłaby mi aktów i mnóztwo dała roboty. Jak każdy mandataryusz unikam niepotrzebnej pisaniny, i wolę takiéj sprawie odrazu kark skręcić. Jarema wydawał mi się zawsze, jako indywiduum po-