Strona:Jarema.djvu/48

Ta strona została przepisana.

kami siedzącymi na ławkach przed hotelami, a często i z lokajami zabrać znajomość; tą bowiem tylko drogą mógł się dochrapać kawałka chleba.
Już to znaną powszechnie jest słabość naszéj szlachty do Żydka. Zaledwie szlachcic tłumok rozpakował, już Żydek faktor wszedł do pokoju i pomógł mu odpinać sprzączki. I zaraz odebrał zlecenia, aby konie kazał podkuć, dla jejmości kupił krupek, od modniarki przyniósł kapelusz i wystarał się dla dworu o trzy potrzebne indywidua: mandataryusza, guwernera do małego synka i lokaja.
Żydek zawinął się zręcznie koło wszystkiego, a za godzinę stały w przedpokoju dwa worki z kaszą, stało pudło z kapeluszem i stali w zgodzie bezprzykładnej: mandataryusz, guwerner i lokaj.
Szlachcic wołał jednego po drugim do siebie i robił ugodę. Tylko oczywiście worki nie ruszały się z miejsca, a dziedzic sam musiał przyjść do nich i w treść ich zajrzéć.
Tym sposobem przyszedł mandataryusz do chleba. Szlachcic płacił mu zazwyczaj od 120 do 200 guldenów rocznie, dawał pomieszkanie i kilkadziesiąt korcy zboża — rozumie się, dopiero za okazaniem owego arkusza cyrkularnego, z dużą, opłatkową pieczęcią. Z tego najmniej wziął Żydek 50 guldenów za faktorne, a nawet wymówił sobie jeszcze kilka skórek cielęcych, co to na wsi nic nie kosztują.
W umówionym czasie, na wozach dziedzica, zjeżdżał mandataryusz do wsi. Obejrzawszy areszty i dyby, zwoływał gromadę i wykładał w sposób zrozumiały, jakie ona obowiązki ma względem reprezentanta dominialnego i samego dziedzica. O państwie nie