osobistym, a że tacy urzędnicy rekrutowali się po większéj części z ludzi bez żadnego gruntownego wykształcenia, więc i błędy ich były większe i donioślejsze. A wszystko to spadało na dziedzica, bo tak widział rzeczy słaby rozum gromady.
Jakież tu pole miały do intryg społecznych złość i przewrotność!?
Mandataryusz kazał bić chłopów, którzy na pańszczyznę nie wyszli; mandataryusz sprzedawał ostatnią krowę biednym sierotom za zaległe podatki; mandataryusz wydawał pasporta, gdy który dla zarobku na kilka dni chciał się oddalić; mandataryusz gnębił chłopską chudobę, gdy w dworskie łany wlazła: słowem, wszystko, co było „odiosum“ robił mandataryusz, czyli za jego plecyma dziedzic.
Po tém zboczeniu, wróćmy do Zagrody, gdzie na ganku przed mandataryuszem, w pokornéj postawie, stoją kucharz i ogrodnik.
Pan Garalewicz, reprezentant dominialny Nowejwsi i Zagrody, był to mandataryusz staréj daty, który chłopa nie miał za bozkie stworzenie, dziedzicowi zawsze baki świecił, a urzędników obwodowych gościł u siebie z wytwornością sybaryty.
Prawdopodobne śledztwo Jaremy i w perspektywie ukazujące się stosy akt i pisaniny bez końca, zatrwożyły spokojne serce mandataryusza, postanowił całéj téj sprawie kark skręcić przez oddanie Jaremy w rekruty. Cokolwiekbądź potém nastąpićby mogło, jużby Jarema należał do sądu wojskowego.