że prawdopodobnie w rekruty go oddał. Zasmucił się spuścił głowę.
— Nie smuć się Jarema — rzekł po chwili Huber, kazawszy przynieść drugą kwartę piwa — nie smuć się; wszystko, co złe, to minie, a może być lepiéj. Rekrutowi zawsze źle, ale potém przyzwyczaisz się. A gdy wysłużysz swój czas, to możesz sobie znaléźć wygodny kawałek chleba. I wierz mi, choć człowiek jest prostym żołnierzem, to zawsze więcéj znaczy, niż kamerdyner pański z białą chustką na szyi. Kamerdyner, to fagas, nic więcéj! a ty, przyszedłszy na kwaterę, możesz nakląć gospodarzowi, jak ci się podoba. I ja byłem żołnierzem.
Łyknąwszy piwa, prawił daléj Huber:
— Wojak, to przecież nie psia para. Pamiętam, raz wysłano mnie na egzekucyą do posesora.[1] Było widziéć, jak ja tam nos do góry trzymałem. Dawano mi dwa razy kawę na dzień, a jeszcze kląłem, co się zmieści. A pan posesor jaki był uniżony dla mnie! Zawsze mówił: „Kochany panie Huber, czybyś nie chciał przy tej okazyi wypędzić chłopów na pańszczyznę? Jesteś wojak, a twój biały mundur więcéj znaczy. niżeli mandataryusz!“ I było widziéć, jak krzyknąłem na gromadę: „do sierpa!“ I cieszyłem się, że posesor prosił o tę łaskę!... O łaskę moję prosił posesor, rozumiesz rekrucie?...
— Ba — odparł rekrut naiwnie, — przecież to było przeciw gromadzie.
— No, no, tego nie trzeba brać tak ściśle — mru-
- ↑ Dzierżawcy.