Strona:Jarema.djvu/70

Ta strona została przepisana.

jomy — powiem wam, z jakiéj wsi rodem jesteście... zaraz... tak się jedzie... ponad Sanem... jest górka...
— Nowagóra! — krzyknął Jarema, któremu już brakło cierpliwości.
— A tak, rychtyk, Nowagóra... a wieś nazywa się... czekajcie... zaraz...
— Nowawieś! — podszepnął mu Jarema.
— A prawda, Nowawieś! Znam doskonale tę wieś, znam pana i gromadę.
— Wy znacie dziedzica i gromadę — podchwycił szybko Jarema, któremu nagle przyszła na myśl Nastusia jasnowłosa... ale przygryzł usta, bo i na cóż zdałoby mu się pytać o Nastkę, kiedy jemu do Nastki tak daleko!...
— O! znam dziedzica i gromadę — mówił dalej nieznajomy — bo mam właśnie w Nowéjwsi mały procesik.
Jarema wydobył z kieszeni węzełek cwancygierów, który mu snadź pan Nowowiejski przy oddaleniu ze dworu dał za służbę i kazał przynieść nową flaszkę wina.
— I jakiż to proces mają? — zagadnął Jarema, z żołnierska tłumacząc niemieckie Sie na oni.
— Bardzo dobrze, że was widzę tutaj — rzekł adwokat procesów gromadzkich, — dacie mi niejakie wyjaśnienie.
Gromadzie chodzi o łozy „na starym Sanie.“ To było niegdyś gromadzkie, bo nawet zdawna stoi tam szpichlerz gromadzki; ale z czasem przywłaszczył to sobie dziedzic.
— Pamiętam, pamiętam ten proces — odparł Jarema — ale to dawno skończone. Już ja, gdy byłem