Wiele, bardzo wiele lat upłynęło od owego czasu. Po świecie przeciągnęło kilka burz krwawych, a każda z nich pozostawiła ślady po sobie. Najboleśniejsze ślady wycisnął rok 1846. Sieroty kilkuset rodzin rozsypały się po świecie, jak czarne węgle spalonego gmachu.
W Nowéjwsi napozór nic się nie zmieniło. Ta sama sterczała górka wśród równiny, te same drzewa zielone, wysokie, ta sama wiła się rzeka błękitna. I alea prowadząca do białego dworku wyglądała tak samo, jak przed laty dwudziestu, i pastuchy tak samo bawiły się na pochyłości góry. A przecież nie było to już tak, jak dawniej!...
Biały dworek jakoś podupadł, ściany poodpadywały od słoty. Wszędzie widać było upadek i jakieś zaniedbanie, jakby gospodarza w domu nie było.
Bo gospodarz już dawno leżał na wiejskim cmentarzyku; cicho téż i spokojnie musiało być w grobie nieboszczykowi. Cztery drzewka rosły na tym gro-