Strona:Jarema.djvu/78

Ta strona została przepisana.

bie, a wśród drzewek stał biały krzyż z kamienia, na którym wyryto prośbę o „Pozdrowienie anielskie...“
I w dworku białym było cicho, i spokojnie. Nie słyszałeś w nim ani śmiechu, ani wesołéj zabawy, a nawet służby nie ujrzałeś. Ogródek tylko mały pod oknami, starannie kwiatami zasadzony, okazywał, że w tym dworku mieszka jakaś istota, która nie przestała jeszcze lubić kwiatów, albo która dopiero zaczyna kochać świat i życie, a zaczyna od kwiatów...
Z ganku wyszła matrona w czarném ubraniu. Na twarzy jéj były już zmarszczki, choć wyraz żywych oczu, okazywał jeszcze wiek dosyć młody.
Była to owa Zosia, którą widzieliśmy w pierwszym rozdziale tego obrazku. Za nią postępowała młodziutka, zaledwie piętnaście lat mająca dziewczynka, przecudnéj urody. Twarz jéj była świeża i uśmiechnięta, oczy jasne, szczere. Miała na sobie suknię, z białego perkaliku i stanik w czarne paski utkany.
Obie weszły do małéj altanki i z robótką w ręku usiadly przy prostym stole.
— Mameczka dzisiaj taka smutna! — ozwala się dziewczynka, a łzy zakręciły się w jéj oczach.
— Bo dzisiaj, moje dziecię, jest dla mnie dzień pamiętny — odpowiedziała matka; — dzisiaj poznałam po raz pierwszy nieboszczyka twego ojca.
Długi czas trwalo milczenie. Matka pogrążyła się w smutku i patrzyła przed siebie wzrokiem osłupiałym. U córki zwyciężyła młodość. Poświęciwszy chwilę boleści, pomyślała zaraz, kiedy to ona pozna i obaczy po raz pierwszy kogoś takiego, który jéj na zawsze zostanie!... I każdy pojmie, co po téj myśli za-