wypytywała daléj jedynaczki, i uwierzyła na słowo, że Władysława żadnego nie zna. Całą więc historyą o jakimś Władysławie, zaimprowizowauą przez księdza proboszcza, więła za żarcik, i właśnie miała księdzu proboszczowi udzielić kilku myśli, co do urządzenia szkółki wiejskiej, gdy nagle spojrzawszy na córkę, i rzekła:
— Cóż to znowu, Jadwisin, rozpłakałaś się na piękne? A coby to było, gdyby kto przyjechał?...
— Co bardzo łatwo być może — dorzucił filuternie ksiądz przoboszcz, zażywając tabaczki i spoglądając na zegarek.
— Toby było wielkie nieszczęście! — zawołała przestraszona Jadwiga, wyobrażając sobie, że już ktoś wchodzi do altany, i widzi jéj oczka czerwone i włoski na głowie w nienajlepszym porządku.
— Nieszczęście? — powtórzył proboszcz — nieszczęście? co za nieszczęście?... A prawda, prawda, panna Jadwiga ma słuszność, bo stoi napisano: „I porzuci ojca i matkę...“
— Ja mamy nigdy nie porzucę — rzekła Jadwiga, przytulając się do matki.
Ale wnet podniosła główkę, jak sarna spłoszona, i cała drżąca poczęła słuchać. A tam od alei lipowéj dochodził jakiś turkot głuchy, i coraz wyraźniéj słychać było stąpanie koni i trzask bicza. Jadwiga zaczęła zwolna czerwienieć na twarzy, rosło jéj serce, jak gdyby po za rąbek wychylić się chciało, gdy nagle służąca wpadła do ogrodu z oznajmieniem, że jacyś goście do dworu jadą.
Jadwiga zerwała się z ławki i znikła, jak biała chmurka wiosenna; matka zaś wpatrzyła się w pro-
Strona:Jarema.djvu/82
Ta strona została przepisana.