Kiedy zgromadzeni w saloniku, nastrojeni burzą nocną i dziwném, nieodgadnioném zjawiskiem za oknami, przeszli do rozmowy o smutnych wypadkach 1846, w małej oficynie naprzeciw dworu zebrała się czeladka i po pracy dziennéj obsiadła w koło ognisko, na którém pryskał ogień.
Po latach dwudziestu spostrzegamy i tutaj znajomych. Naprzód, kolo samego komina, siedzi kobieta o ładnych rysach twarzy. Jasne, jak len, włosy otaczają grubym warkoczem jéj białe czoło. Niéma jeszcze lat czterdziestu, a jednak na jéj bladéj twarzy: mnóztwo zmarszczek świadczy o nieszczęśliwych kolejach losu. Koło niéj, oparty o komin, siedzi chłopak kilkanaście lat mający, rosłéj, wysmułéj postaci. Z włosów i oczu podobny jest do kobiety, jakby był jéj synem. Daléj oparty o duży stół biały, stoi drugi parobczak, podobniusienki do pierwszego, jakby obaj byli bliźniakami.
W zagłębieniu za piecem siedzą dwaj mocno pochyleni staruszkowie. Jeden z nich jest ślepy, a dru-