dzem, ja nikomu nie powiem. To źle, że w sobie wszystko zamykacie, bo ludzie różnie zaraz mówią... a nawet mógłbym wam dziwne opowiedziéć rzeczy, chociaż temu wszystkiemu nie wierzę...
— Już to nigdy napróżno ludzie nie mówią — odparła smutno kobieta — ale na to nie zważało się, gdy się było młodą...
Kucharz poskrobał się za uszami. Coś strasznie ciekawego było w tych słowach kobiety. Poprawił się na miejscu, na znak ciekawości i wytężonéj uwagi, a kobieta zaczęła:
— Przypominacie sobie zapewne, jest temu więcej może, niż lat dwadzieścia, kiedy to do dworu przyszedł na służbę Jarema...
— A Jarema! Jarema! przypominam sobie doskonale. Wyście byli młodém dziewczęciem, świeżém, jak małgorzatka. A ten Jarema, to pasł krowy z wami, i zdaje mi się... lubił was bardzo.
Kobieta wstrząsła się, jakby ją cos ukłóło, i przejęta jakąś dziwną obawą, obejrzała się po kątach piekarni.
— Poczciwe było to chłopczysko — prawił dalej kucharz. — lubiłem go, jak własnego syna... A jaki usłużny, a jak dobre serce miał, to zukać dzisiaj ze świécą.
— Kobieta wlepiła oczy w ogień i zadumała się.
— Pamiętacie — mowił daléj gadatliwy gracyalista — jak to on razu jednego ukradł dla nas kanarka, i za to miał mu Szymek...
Kobieta wzdrygnęła się, jakby nagle w ogniu żmiję ujrzała, i głosno krzyknęła:
— Ja o Szymku nic wam nie mówiłam!
Strona:Jarema.djvu/99
Ta strona została przepisana.