Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/1000

Ta strona została przepisana.

Oberlejtnantowi Lukaszowi było już wszystko jedno. Doszedł do wniosku, że cala wojna jest psu na budą, że to wszystko jest bezcelowym niweczeniem mienia i ludzi, i obowiązki swoje spełniał jako zło konieczne, od którego uchylić się nie podobna. Zobojętniał i na duchu czuł się fatalnie. Był przygnębiony, zatruwał go brud, a wiecznie te same rozmowy z oficerami działały mu na nerwy. Czasem gdy Szwejk rozgadał się na dobre, nadporucznik myślał:
— Temu drabowi trzeba zazdrościć. Doprawdy, jego idiotyzm, to większe szczęście niż główna wygrana w loterii.
Oberst Schróder nakazał ćwiczenia i przechodzenie z żołnierzami tego wszystkiego, co się robiło w koszarach. Lukasz spełniał ten rozkaz tak, że przed południem kazał żołnierzom wyruszać za wieś, a po południu polecał szarżom odbywać szkolę, która to praca polegała na opowiadaniu pieprznych anegdot. Przyłapał pewnego razu kadeta Bieglera przerabiającego z żołnierzami Salutierübungi i poprawiającego stale ich ruchy i to napełniło go takim rozgoryczeniem, że przez kilka dni myślał:
— Idiota! Zabiją go może jutro, a on się kłopocze o to, żeby przy salutowaniu mały palec żołnierza był na jednej linii z okiem. Boże Wszechmogący, na co te wszystkie błazeństwa?!
Razu pewnego wyraził tę myśl przed Szwejkiem, a Szwejk udzielił mu natychmiast pociechy duchowej:
— Posłusznie melduję, panie oberlejtnant, że cały świat i cale życie to jeden wielki dom wariatów. Tak już być musi, żeby ludzie mieli utrzymanie. Ludzie uczeni, panie oberlejtnant, nic nie robią, tylko gmerają się w głupstwach, bo głupota to największy kapitał. Posłusznie melduję, że znałem dwóch sadowników, niejakiego Lojzę Womaczkę i Frantę Peczenkę, i obaj upatrzyli sobie w Uhrzyniewsi aleję czereśniową i gdy czereśnie kwitły, obaj chodzili do właściciela, żeby im tę aleję wydzierżawił. Każdy myślał tylko o tym, żeby te czereśnie zagarnąć dla siebie. I ten Womaczka i ten Pe-