Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/1003

Ta strona została przepisana.

ten niby profesor Janowski, powiada do medyków, że trzeba mi zbadać prostatę, czyli jakiś tam gruczoł wewnętrzny. — Niech pan — powiada — rozstawi nogi i pochyli się — a następnie wsuwa mi palec z przeproszeniem w zadek i kręci nim tam i sam. Wyobraźcie to sobie, chłopcy: radca cesarski i regencyjny i musi mi gmerać w zadzie. Anarchista nie zrobiłby takiej rzeczy nawet papieżowi. — Więc posłusznie melduję, panie oberlejtnant, że przeciw inteligencji nie mam nic, a czasem nawet muszę jej współczuć, gdy widzę, że znajduje się w ciężkim położeniu. Na biedny naród trzeba srogości i ktoś musi tę srogość wykonywać. Gdyby jej nie było, to uczeni ludzie musieliby kraść chyba.
Przyszedł potem rozkaz, że oddział ma iść na stanowisko i zluzować jakiś batalion polskiego pułku, i nadporucznikowi Lukaszowi zrobiło się lżej na duszy. Nadchodziła zmiana, która mogła być początkiem innych zmian i nowych wrażeń.
Przegląd był skończony, ozwala się komenda — Batailon! Maschieren, marsch! — i oddział ruszył. Przed zmierzchem doszli do wsi Teofiopki, za którą już się zaczynał front. Był krótki odpoczynek, podczas którego oficerowie zebrali się na naradę do sztabu tego pułku, którego części mieli zluzować. Zęby zaś po ciemku nie zabłądzili, dostali przewodnika, który napominał żołnierzy obiecująco:
— Uważajcie, łaziki, żebyście leźli cicho, bo szosa, którą pójdziemy, jest pod obserwacją nieprzyjaciela i bywa ostrzeliwana. Niech tylko coś szczęknie, to zaraz poślą nam tu parę granatów. Nie mam ochoty kazać się zabijać dla waszej przyjemności.
Papierosy pogasły, fajki poukrywały się pod płaszczami, żołnierze przytrzymywali rękoma łopatki, żeby nie potrącały o bagnety, i niby cienie sunęli w pole za wieś. Weszli do szerokiego rowu i zmierzali ku pagórkowi. Szeroki rów rozwidlał się na kilka rowów węższych, a oficer prowadzący rozsyłał kompanię każdą innym rowem, sam zaś z jedną kompa-