Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/1005

Ta strona została przepisana.

w odpowiedzi. — Boże wszechmogący, tutaj przecie kuchni nie podwiozą!
W tej chwili cały świat był Lukaszowi bezmiernie wstrętny. Rzucił się na trochę heblowin, które pozostały tu po jego poprzedniku, przykrył się derką aż na głowę i mruczał pod nosem:
— Drańskie życie! Zastrzelić się, czy pójść do Moskali?
Spał licho, rzucając się z boku na bok i uciekając przed jakimiś upiorami, które ścigały go śród czarnych skał. Rano, gdy zmęczony i połamany otrzymał z rąk Balouna śniadanie, wyszedł z filiżanką na dwór. Na dnie wąwozu płynął chudy strumyczek, a nad nim siedział Szwejk i nożem wyrzynał figurki dla ozdobienia młynka, który wesoło kręcił się nad wodą. Ujrzawszy nadporucznika, wstał i salutując dość opieszale, rzekł:
— Posłusznie melduję, dzień dobry panu oberlejtnantowi. W pismach rodzinnych pisało, że każdy ma upiększać swoje mieszkanie. Ale mam, panie oberlejtnant, nóż bardzo tępy. Ten Bośniak, co mi go sprzedał, nabrał mnie brzydko. Mówił, że to stal solingeńska, a kozik miękki jak ołów.
Lukasz zeszedł na dół a widząc, jak Szwejk trudzi się, aby z drewna wyrżnąć jaką taką postać człowieka, rzekł bezwiednie:
Sancta simplicitas!
Baloun nie mógł pojąć, dlaczego Szwejk o dziesięć minut później pytał go:
— Cóż to wyfasowaliście tyle śliwowicy, że oberlejtnant wstawił się już od samego rana?
W okopach wściekali się ludzie z nudów i gnili za życia, żarci przez brud i wszy. Nie myli się, nie golili, nie czesali. Ci, co byli w pobliżu strumienia, mogli mówić o szczęściu, bo mieli przynajmniej pod dostatkiem wody. Ci, co byli dalej, musieli odzwyczajać się od wody, bo chodzenie po nią narażało