Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/1007

Ta strona została przepisana.

— Szczęść im Panie Boże, wezmą zdrowo w skórę — rzekł kapral Rytina, gospodarz z Kolińskiego. — Gdy byłem w Serbii, to takie same błazeństwa wyrabiał przeciwko Serbom nasz batalion. Po dziesięciu minutach wróciła nas ledwo połowa, a groby kopaliśmy przez dwa dni. Wiem ja, że oberst z dekunku nie wylezie, bo wojowniczego ducha podtrzymuje na nasz rachunek. Co to ma, Chryste Panie, za sens?
— Pan oberst mówił, że się Moskalom pokaże, iż się ich nie boimy — objaśnił go Szwejk.
— On się ich bać nie potrzebuje — ozwał się żołnierz Brzeczka, cieśla z powołania.
— Nie wiecie nawet, chłopy, co za dekunek ma oberst. Siedzi sobie aż za rezerwami, osobno, na swoim. Schował się z pięć metrów pod ziemię, strop ma z belek na krzyż, na nich wory z ziemią, a następnie nawóz i chrust. Boi się, żeby na niego nie rzucili czego z aeroplanu. W takiej norze tkwi jak suseł i może zdrowo ględzić o duchu wojowniczym.
— Wiecie, panowie, co by było fajną bujdą? Gdyby ten nasz pierdoła wyzwał na pojedynek tamtego pierdołę, co dowodzi Rosjanami — wtrącił się do dyskusji frajter Trnka, stolarz z Peczek. — Powiedzcie, panowie, czy tak nie byłoby lepiej? Każdy batalion, czy pułk, czy nawet dywizja wystawiłyby z tej i tamtej strony po jednym człowieku do walki, a reszta przyglądałaby się walce i wydawałaby sąd, czy wszystko odbywa się prawidłowo. Gdyby Moskal grzmotnął o ziemię naszego, to znaczyłoby, że myśmy przegrali. A znowu gdyby nasz powalił Moskala, poddaliby się Rosjanie. I nie mu — siałoby się tylu ludzi mordować nad zwycięstwem. O takim sposobie wojowania czytałem, moi panowie, w pięknej książce: „Syn łowcy niedźwiedzi“. W tej książce jest sobie bohaterem niejaki Old Shatterhand, który chadzał walczyć z Indianami w imieniu całej swojej drużyny. Chociaż tym czerwonoskórym dzikusom mówił dużo o miłosierdziu chrześcijańskim, to jednak strzelał do Indian, gdy było potrzeba, ale niechętnie.