Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/1008

Ta strona została przepisana.

Gdy ten Old Shatterhand szedł do walki z Indianinem, to do towarzyszy mawiał: — Nie bójcie się o mnie i ufajcie Bogu, że da mi zwycięstwo. Nie zabiję go, ale żeby poznał, że jestem chrześcijaninem, utnę mu obie ręce. Religia nasza, wy psy czerwonoskóre, nakazuje nam miłosierdzie!
— To niegłupia myśl — rzekł Brzeczka. — Może by nawet było lepiej, żeby sam Wilhelm poszedł wojować z rosyjskim Mikołajem. Albo i Franc Józef. A wiecie już, chłopcy, co oni do siebie telegrafowali, gdy ich rządy zaczęły sobie przesyłać ostre noty dyplomatyczne? Wilhelm miał telegrafować do Petersburga: — Ej ty stary Mikołaju, całuj psa w nos, będziesz w raju. — A na to mu Mikołaj odpowiedział: — Wilusiem cię nazywają, a wszyscy cię w dupie mają. — A nasz stary pan depeszował do obu kolegów: — Ty, czy on, mnie wszystko równo; cóż będę mieć z wojny? Gówno. — Więc gdy się tak ze sobą przekomarzali, to mogliby też powojować.
— Co powiedziałeś o Wilhelmie i Mikołaju to święta prawda — rzekł Szwejk z wielką pewnością siebie — ale to, co mówią o naszym najjaśniejszym panu, to nędzna plotka. Nasz najjaśniejszy pan wiadomość o wypowiedzeniu mu wojny przez Rosję przyjął z dostojnym spokojem, jak o tym pisały wszystkie gazety. Podobno miał się wyrazić na radzie ministrów: — Im więcej wrogów, tym więcej honoru. Skoro żadnej jeszcze wojny nie wygraliśmy, nie troszczmy się więc o to, że przegramy jeszcze jedną — czy coś w tym guście. I zaraz potem pojechał do klasztoru kapucynów, modlił się tam i kazał się fotografować, żeby było w gazetach. Był też niejaki pan Lukesz z Dobrzysza, blacharz, i był prezesem stowarzyszenia weteranów. Dowiedział się że taki obrazek ma być w praskich gazetach, więc umyślnie pojechał do Pragi, żeby sobie taką gazetę kupić. Nawet mu piwo nie smakowało, gdy widział na tym obrazku wielki smutek najjaśniejszego pana. Myśleli ludzie, że się chłop wstawił i jeden z gości poradził mu, żeby połknął garstkę soli z solniczki. Ale potem, gdy mu jednego