Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/1014

Ta strona została przepisana.

kilometry od nich i żołnierze po nocy włóczyli się ku niej z menażkami.
Każdy szeregowiec dźwigał trzy menażki z rozgotowanym ryżem, kawałkami flaków, wątroby, żołądka dla dziewięciu kolegów. Żołnierze zaczęli dorabiać dziurki w pasach, bo brzuchy plaskły.
Chleba dostawali ćwierć bocheneczka na dzień, z sera szwajcarskiego fasowano przeważnie dziury z cieniutką obwódką. Konserwy kawowe były psu na budę ponieważ w fabrykach tych konserw mieszano w nie zamiast kawy otręby. Słoniny dostawali żołnierze po takim kawałeczku, jakich używa się do szpikowania zajęcy. Ale Baloun i z tego umiał wykombinować nadzwyczajne potrawy.
Pewnego wieczora zachciało się Rosjanom ostrzeliwać wieś i zaczęli walić z ciężkich armat, utrzymując ogień przez całą noc. W dzień posyłali czasem hałaśliwe pozdrowienie, żeby było wiadomo, że nie posnęli, a z nastaniem ciemności zaczynali strzelać na dobre.
Kuchnia nie podjechała, tabory zawrócono, bo zaraz przy pierwszym wozie granat zabił konie, a ogień obejmował całą szosę. Przez dwa dni żołnierze nic nie fasowali i w okopach zapanował wielki głód.
Nadporucznik Lukasz pozwolił zjeść „żelazne porcje“, ale te porcje były zjedzone już dawno i przeniosły się do latryn. Chociaż podoficerowie codziennie sprawdzać musieli, czy konserwy nie zjedzone, żołnierze zdołali pozjadać je jednak, żeby w razie ich śmierci lub zranienia nie dostały się w ręce sanitariuszy na wyżerkę.
Wojna stawała się matką całkiem nowych wynalazków. Blaszankę przy obwodzie nadcinano niedostrzegalnie, treść wyjadano, a pusta puszka figurowała w dalszym ciągu jako żelazna porcja. Szeregowcy mieli przy rewizji konserwy zawsze w porządku i dopiero kiedyś tam wpadł ktoś na koncept,