Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/1016

Ta strona została przepisana.

i pociechy, a rabin zrobił na swój sposób to samo ze swoim. — Mojsze — powiada — pociągniesz chyba niedługo, ale nie żałuj życia, bo na każdego czeka chwila, w której trzeba porzucić interesa. Ty zaś umierasz taką śmiercią, że jeszcze dzisiaj wieczerzać będziesz z Abrahamem. — A ten żołnierz splunął i rzekł: — Żebym był tak zdrów, wolałbym wcale nie żreć. — Balounie, człecze grzeszny, i ty przygotuj się na drogę do nieba!
Pucybut ukląkł i zaczął obcałowywać okładkę książki od nabożeństwa. W tej chwili granat wybuchnął tak blisko, że ze stropu posypała się ziemia, a Szwejk rzekł ostrzegawczo:
— Zaraz przyjdzie i na nas bieda!
W największym zgiełku strzelaniny ozwało się wołanie:
Kommandant! Kommandant! Kommandant!
— Idźno, Szwejku, i popatrz, kogo tu diabli niosą — rozkazał nadporucznik Lukasz. — Herrgott, może to ordynans z rozkazem, żebyśmy wiali?
Szwejk zataczał się wzdłuż okopu, idąc za głosem wołającego, który nie przestawał wrzeszczeć:
Kommandant! Kommandant!
Po chwili wrócił z dwoma żołnierzami, niosącymi na plecach duże ciężkie wory.
— Fasunek. Ser? Konserwy? Słonina? — pytał nadporucznik, wychodząc im na spotkanie.
— Posłusznie melduję, panie oberlejtnant, że nie wiemy, co jest w tych workach — odpowiedział jeden z przybyłych — ale mamy list od pana obersta Schrödera. Nakazano nam wręczyć te worki za wszelką cenę. Mamy za to dostać srebrne medale i tydzień urlopu.
Nadporucznik ruchem niecierpliwym rozdarł kopertę i przeleciał oczyma treść listu: