Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/1018

Ta strona została przepisana.

nant, że teraz będzie wielką uciechą iść do latryny. Jak te łobuzy wyfasują taki ładny papier, to nic nie będą robili, tylko będą siedzieli w latrynie. Bo też papier jak jedwab i nie podrapie się człek!
Szwejk był pełen entuzjazmu. Ale Lukasz się nie zapalał. Zwracając się do Szwejka, kazał mu być cicho, a do żołnierzy rzekł:
— Zameldujcie panu oberstowi, że od trzech dni nie mamy chleba, fasunku, menaży, konserw. Zameldujcie, że wyczerpuje się nam amunicja i że nie mogę się jej doprosić przez telefon. Zameldujcie, że ten papier każę rozdać, jak tylko nieprzyjaciel przestanie strzelać. Teraz go żołnierze nie potrzebują.
Baloun załamywał nad worami ręce. Gdy żołnierze szykowali się do odejścia, Szwejk uznał za stosowne podkreślić słowa nadporucznika:
— Widzieliście, chłopcy, jak Moskal nas grzmoci. Powiedzcie panu oberstowi, że każdy smyk ma ze strachu zadek tak ściśnięty, że o potrzebie papieru mowy nie ma. Powiedzcie mu, że u nas w ogóle już się do latryny nie chodzi, bo...
— Szwejku, stul pysk! — krzyknął podrażniony nadporucznik, a Szwejk zwracając się ku niemu z miną poczciwca, rzekł tonem łagodnym:
— Wcale się panu oberlejtnantowi nie dziwię, że ten papier klozetowy wytrącił pana z równowagi duchowej. Z tym paskudztwem też już miałem do czynienia i też spotkała mnie przykrość. Było to — posłusznie melduję — wtedy, gdy terminowałem w drogierii pana Kokoszki na Persztynie. Gdy subiekci wychodzili na obiad, to w sklepie zostawałem tylko ja i pan szef w kantorku. Razu pewnego przychodzi jakaś pani i chce malattiny do rąk. Patrzę do szufladki, malattiny nie ma, więc mówię: — Nie mamy, proszę pani — i ta pani sobie poszła. Stary pan Kokoszka wychodzi z kantorku i pyta się, o co chodzi, więc mu odpowiadam, a on mi na to: — Tak