Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/1020

Ta strona została przepisana.

szczyło. Żołnierze, nasyceni i zadowoleni, wyłazili z okopów, przyglądali się pracy grabarzy i sanitariuszy, którzy rannych zanosili za okopy, a poległych układali w grobach, rozbierając ich przedtem ze wszystkiego. Zabitych było bardzo wielu, a stosy ich rosły po każdym opróżnieniu noszy.
Z przeciwka nad okopami ukazali się także Rosjanie. Stali przestępując z nogi na nogę, spoglądając na tych, których w nocy chcieli wymordować, a którzy musieli w obronie własnej mordować ich, i z przerażeniem przyglądali się spustoszeniu wyrządzonemu przez bitwę. Nagle śród żołnierzy ukazał się duży łaciaty pies. Wysunął pysk, obwąchał poległych, podłazi pod rosyjskimi zasiekami z drutu, które kolcami rwały mu skórę, i wyjąc, podbiegł ku gromadce ludzi grzebiących zabitych. Obszedł wszystkich po kolei, a potem puścił się biegiem ku okopom austriackim, nie słuchając nawoływań ze strony rosyjskiej:
— Kazbek! Ej, Kazbek!
Prześliznął się przez przeszkody, podłażąc pod drutami i wpadł do rowu, jakby kogoś szukał. Potem wbiegł do schronu, gdzie z innymi żołnierzami siedział Szwejk i gdzie oceniano sytuację, jaka się wytworzyła po bitwie i po przybyciu kuchni.
— Oberlejtnant zażądał zluzowania — twierdził Szwejk — w nocy zostaniemy zluzowani.
— Gdyby nas chcieli zluzować — sprzeczał się kapral Rytina — to nie posyłaliby nam menaży, a tym mniej fasunku. Za nami, kolego, nie ma ani nogi. Będziemy tu siedzieli, dopóki nie zabiorą nas Moskale.
— Patrzcie, chłopcy, pies! I akurat taki sam jak mój Burek! — rozradował się szeregowiec, Mały, chłopina spod Tabora. — Burek, pójdź tu! Na, na!
Mlasnął językiem, a pies merdając ogonem, stanął przed nim i pozwolił ująć się za obrożę. Mały, uszczęśliwiony, że