Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/1023

Ta strona została przepisana.

na nóżkach zakładać krążki, żeby było wiadomo, z którego są stada. W Michli była niejaka pani Krucka, mleczarka, i powiła trojaczki, dziewczynki, a chociaż była ich własną matką, nie mogła odróżnić jednej od drugiej i musiała je sobie znaczyć atramentowym ołówkiem na zadeczkach, która już nakarmiona, a która nie.
Ja, ja, das ist wahr. Das ist Mensch, das ist noch Mensch — rzekł doktór Witrowski do swej świty. — Also, meine Herren, weiter, weiter!
Za plecami generała blady nadporucznik Lukasz pokazał Szwejkowi gardło i język, żeby mu dać do zrozumienia, że znowu zrobił coś takiego, co sąsiaduje z szubienicą.

Batalionu nie zluzowano i nudne życie ciągnęło się dalej. Brudu, świerzby i wszów przybywało. W niezmienianej bieliźnie roiło się od pasożytów, a walka toczona z nimi przy pomocy palców, nie na wiele się zdała. Przez cały dzień żołnierze zajęci byli wiskaniem, a nazajutrz trzeba było rozpoczynać na nowo. Oficerowie też byli zawszeni; i nadporucznik Lukasz nie uchronił się od szarych pasożytów, chociaż od żołnierzy trzymał się z dala. Pewnego poranku Szwejk zauważył, że nadporucznik sięga pod pachę, zbiera wszy i rzuca je na trawę. Były duże, wypasione, solidne i Szwejkowi zdawało się, że widzi, jak padając rozczapierzają nogi.
— Posłusznie melduję — zaczął grzecznie — że nie wiedziałem, iż pan oberlejtnant też ma wszy. Może by pana ober — lejtnanta natrzeć szarą maścią, bo mam jej pełne pudełko. Po szarej maści ma się wszy w dalszym ciągu, ale już nie gryzą.
Lukasz propozycję przyjął z wdzięcznością i poddał się łaskotliwej procedurze. Następnie wdział czystą koszulę, podszedł do kuferka, wyjął z niego medal brązowy i podał go Szwejkowi:
— Masz, Szwejku, i noś go sobie. Formalności załatwię