Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/1029

Ta strona została przepisana.

, przytrzymując długie piki przy nogach. Na skraju młodego lasu zatrzymali się i pozsiadali z koni, aby je dalej prowadzić za uzdę. Chorąży szedł przodem. Nagle obrócił się do swoich żołnierzy i skomenderował: — Łożiś!
Kozacy rzucili się na ziemię, a chorąży, pełzając na brzuchu, skradał się ku krzakom, z których dochodziło ryczenie krowy, tupot i ludzki głos. Po chwili wrócił i szeptem wydał rozkazy. Kozacy powskakiwali na konie i półkolem zawrócili ku drodze, pod którą było urwisko. Pochylili piki do ataku, ujęli za szable, czekając rozkazu. Ale i bez rozkazu łatwo wykryli dziwnego nieprzyjaciela. Na łące pod szosą pasła się duża srokata krowa, którą wodził na postronku człowiek w podartym uniformie austriackim. Zatrzymał ją, przywiązał do krzaka i wlazłszy pod nią, zaczął doić, rozmawiając z nią przyjaźnie:
— Widzisz, srokulo, teraz będziemy się błąkać po tych lasach jak te pustelniki, ty będziesz mnie żywiła swym mlekiem, żebym nie umarł z głodu. Tylko wstydź się, krówko, i dawaj mleka więcej. Święta Genowefa miała tylko łanie, a i tak dostawała od niej dość mleka, a ty jesteś rasowa szwajcarska krowa!
Chorąży skinął na najbliższego kozaka i szepnął do niego:
Wojenoplennyj? Sumaszedszjj? Czto-li?
Wasze błahorodje — szepnął kozak — u nieho wintowka!
Da! — zdziwił się chorąży, który dopiero teraz zwrócił uwagę, że człowiek z krową ma na plecach karabin. — Nu w pieriod, rebjata! — rozkazał, a czterej jeźdźcy momentalnie otoczyli pustelnika i mierząc pikami w jego pierś, wołali: — Ruki w wierch!
Człowiek z krową podniósł ręce w górę, a jeden z kozaków przyskoczył do niego i odebrał mu karabin. Po czym oficer podjechał ku niemu i pytał: