Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/196

Ta strona została uwierzytelniona.

Szwejk stal na baczność i bez mrugnięcia spoglądał w oczy swego pana.
Lukasz chciał rzec coś ostrego, ale rozbroił go niewinny wyraz twarzy Szwejka. Rzekł więc tylko:
— Pan feldkurat polecił mi was jako wielkiego głuptaka i zdaje się, że miał rację.
— Posłusznie melduję, panie nadporuczniku, że pan feldkurat naprawdę miał rację. Kiedym służył w wojsku, to zostałem zwolniony przez idiotyzm, i jeszcze do tego notoryczny. Z tego powodu zwolnili wtedy z pułku dwóch: mnie i jeszcze jednego, pana kapitana von Kaunitza. Ten pan kapitan z przeproszeniem pana nadporucznika, gdy szedł ulicą, to jednocześnie palcem lewej ręki dłubał w lewej dziurce nosa, a palcem drugiej ręki dłubał w drugiej dziurce. A jak nas wyprowadził na ćwiczenia, to nas ustawiał tak, jak się ustawia żołnierzy do defilady, i mówił: — Żołnierze, eh, pamiętajcie dobrze, eh, że dzisiaj środa, eh, ponieważ jutro będzie czwartek, eh.
Nadporucznik Lukasz wzruszył ramionami jak człowiek, który nie wie, co rzec, i nie znajduje na poczekaniu słów dla wyrażenia pewnej myśli.
Przeszedł się od drzwi ku przeciwległemu oknu i z powrotem, przy czym Szwejk sumiennie śledził jego kroki i tak dokumentnie podrzucał głowę „w prawo patrz“ i „w lewo patrz“, że nadporucznik spuścił oczy i spoglądając na dywan rzekł coś, co nie było w żadnym związku z uwagami Szwejka o głupawym kapitanie.
— Tak jest, u mnie musi być porządek. Lubię uczciwość. Nienawidzę kłamstwa i karzę je bez miłosierdzia. Czy dobrze rozumiecie?
— Posłusznie melduję, panie nadporuczniku, że rozumiem. Nie ma nic gorszego od kłamiącego człowieka. Jak tylko zacznie się plątać, to zgubiony. W jednej wsi za Pelhrzymowem był nauczyciel, niejaki Marek, i zalecał się do córki gajowego Szpe-