Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/228

Ta strona została uwierzytelniona.

— Sprytna bestia! Jezuita z niego!
Rzekłszy to, przeciągnął go pasem i tak dokładnie unurzał mu pysk w kałuży, że pies nie nadążył się oblizywać.
Skomlił, pohańbiony, i zaczął biegać po kuchni, węsząc swój własny ślad, następnie podbiegł szybko ku stołowi, zeżarł resztę wątroby, zostawionej dla niego na podłodze, położył się koło pieca i zasnął po całej tej awanturze.
— Wiele jestem ci winien? — zapytał Szwejk Blahnika, gdy się z nim żegnał.
— Nie mów o tym, Szwejku — rzekł Blahnik miękko. — Dla starego kamrata zrobię wszystko, tym bardziej, gdy służy w wojsku. Zostań z Bogiem, chłopie, i nie prowadź go nigdy przez plac Havlićka, żeby się nie stało jakie nieszczęście. Gdyby ci był potrzebny jeszcze jaki piesek, to wiesz, gdzie mieszkam.
Szwejk pozwolił Maxowi wyspać się porządnie, tymczasem zaś kupił u rzeźnika ćwierć kilograma wątroby, ugotował ją i czekał na przebudzenie pieska. Pod nos położył mu kawałek wątroby.
Max zaczął się przez sen oblizywać, potem się przeciągnął, obwąchał wątrobę i pożarł ją. Następnie podszedł ku drzwiom i powtórzył próbę wydostania się na dwór.
— Pójdź tu, Max — zawołał Szwejk.
Pies zbliżył się do niego nieufnie. Szwejk pogłaskał go i Max po raz pierwszy zamerdał szczątkiem swego przyciętego ogona. Delikatnie złapał rękę Szwejka zębami i spojrzał na niego tak mądrze, jakby chciał rzec: — Tu się nie da nic zrobić. Już wiem, że sprawę przegrałem.
Szwejk głaskał go dalej i zaczął mu opowiadać głosem tkliwym:
— Był sobie jeden piesek, nazywał się Lux i mieszkał u niejakiego obersta. Służąca prowadziła go na spacer, aż przyszedł jeden pan i Luxa ukradł. Lux dostał się do wojska do jednego oberlejtnanta i dali mu imię Max.